Pochodzi z Lublina. W Aviary.pl od marca tego roku, choć już od kilku lat tłumaczy GNOME, którego polską wersją opiekuje się nasz zespół. Z FLOSS, jako tłumacz, związany od 7 lat, kiedy jako użytkownikowi Fedory zaczęło przeszkadzać jej tłumaczenie na polski. GNOME i Fedora to nie wszystko. Tłumaczy m. in. programy: Pidgin, Midnight Commander i mnóstwo mniejszych projektów.
Teraz, po nieudanej przygodzie ze studiami na kierunku Bibliotekoznawstwo, studiuje Filologię Angielską na Uniwersytecie Wrocławskim.
O swoich zainteresowaniach mówi:
Interesuje się wolnym oprogramowaniem, fantastyką, muzyką z pogranicza rocka i metalu, polityką. Do moich ulubionych rzeczy należą mroczne filmy bez happy endów i serial My Little Pony: Friendship is Magic. 😉
Poznaliśmy go (o ile mnie pamięć nie myli) w Vancouver w Kanadzie podczas Mozilla Summit. Sprawy potoczyły się szybko i kilka miesięcy później, dokładnie 7 września 2010 do Aviary.pl dołączył Kamil Lach.
W Portugalii spędziłem (a właściwie spędziliśmy, bo byliśmy we czwórkę) w sumie 11 dni. Napiszę trochę o tym pobycie. Może przydać się komuś kto wybiera się do tego kraju albo zastanawia się czy w ogóle warto.
Jako, że w planach było podróżowanie po całym kraju – pierwsze co zrobiliśmy po przybyciu do Portugalii to było wynajęcie samochodu (w Guerin). O ile do podróżowania po kraju auto jest świetnym pomysłem, to jeśli chodzi o samą Lizbonę – bardzo średnim. A jeśli wziąć pod uwagę historyczną część miasta – fatalnym. Bierze się to stąd, że w centrum ulice są jednokierunkowe, wąskie, strome i zapchane samochodami. Na dodatek czasem, gdy chcesz przemieścić się na sąsiednią ulicę musisz pokonać kilka kilometrów samochodem. W wypożyczalni polecam wykupienie pełnego ubezpieczenia, a jeśli podróżujesz własnym nowiutkim autem – trzymaj się z daleka od centrum. Większość aut (to nie jest przesada!) ma na karoserii ślady parkowania bądź przeciskania się przez te uliczki! Najlepiej mają właściciele smartów (a i te widziałem porysowane…)
Aha, parkując na ulicy często można spotkać ludzi, którzy chętnie wezmą od ciebie pieniądze (i powiedzą, że np. parkometr jest zepsuty). Plus jest taki, że mają auto na oku, minus – nieuiszczenie opłaty w parkometrze to proszenie się o mandat.
Nie wiem jak funkcjonuje metro, bo dalsze odcinki pokonywaliśmy samochodem (niestety!), a krótsze pieszo. Za to skorzystaliśmy raz z tramwaju. Żałuję, że tylko raz, bo ten środek transportu w tym mieście jest atrakcją turystyczną. Tramwaje w Lizbonie to starocie, które poruszają się po zabytkowych ulicach i pokonują dość duże wzniesienia. Na niektórych bardzo stromych uliczkach jeździfunicular (kolejka linowo-torowa) – szkoda, że nie miałem okazji się przejechać.
Po wyjściu z zamku zjedliśmy w Caminho da Ronda (Rua do Recolhimento 13), a potem udaliśmy się do Parque das Nações, dzielnicy apartamentowców (powstałej głównie w tym stuleciu) i budynków pozostałych po Expo’98. Nie udało nam się odwiedzić Torre Vasco da Gama (wieża jest w trakcie rozbudowy), a na inne obiekty brakło czasu. W dzielnicy tej jest też piękny Ponte Vasco da Gama – najdłuższy most w Europie, którym mieliśmy się przejechać dzień przed wylotem z Portugalii.
Później pojechaliśmy przez Ponte 25 de Abril do Almady, gdzie znajduje się Santuário Nacional de Cristo Rei, z pomnikiem inspirowanym bardziej znanym Cristo Redentor w Rio de Janeiro. Jest stamtąd bardzo dobry widok na oba mosty Lizbony i na całe miasto. Zjedliśmy bacalhau, czyli dorsza (narodowa potrawa Portugalii) w O Galo (Avenida D. Nuno A Pereira 52-B-C) i wróciliśmy do Lizbony. Restaurację wspominam raczej jako ciekawostkę, bo poza tym, że obsługa nie znała ani słowa po angielsku – niczym się nie wyróżniała.
W zabytkowym budynku Estação Rossio odpoczęliśmy przy kawie, a potem, gdy zrobiło się ciemno przetestowaliśmy Elevador de Santa Justa (stuletnią windę, która wywozi nas na platformę, z której jest ładny widok).
Kolejnego dnia udaliśmy się do Sintry. Obejrzeliśmy Palácio Nacional de Sintra, w którym najciekawsza jest… kuchnia z charakterystycznymi kominami.
Potem pochodziliśmy po murach Castelo dos Mouros (niezłe widoki) i kilka godzin spędziliśmy w tajemniczym Quinta da Regaleira, pełnym tuneli (niektóre są nieoświetlone!), zakamarków i różnych ciekawych miejsc (studnie, do których można wejść, wieżyczki, itp).
W Sintrze jest więcej ciekawych miejsc do zwiedzania, ale brakło nam czasu. Popołudniem zjedliśmy w Hockey Caffe (Praça da República 14) – ciekawostka: kelner znał trochę zwrotów po polsku.
Pod koniec dnia wybraliśmy się do najbardziej wysuniętego na zachód punktu lądu stałego Europy – Cabo da Roca z XIX-wieczną latarnią umieszczoną na skalistym wybrzeżu. Piękne miejsce, następnym razem chciałbym zobaczyć tam wschód lub zachód słońca.
Następnego dnia ruszyliśmy na północ. Zajrzeliśmy do krótko Fátimy, gdzie jest Santuário de Fátima wraz z Igreja da Santíssima Trindade (choć wspomniany kościół jakoś przeoczyliśmy). Nie jest to jakoś szczególnie ciekawe, ale gdy się jest w pobliżu – zdecydowanie warto zobaczyć (sam olbrzymi plac robi wrażenie). No i było to pierwsze miejsce, gdzie były ulotki po polsku 🙂
Kolejnym miejscem odwiedzonym po drodze była Gruta de Moinhos Velhos. Jaskinia o tyle nietypowa, że dość dobrze oświetlona, a fontanny tam umieszczone nie dość, że podświetlone różnymi kolorami, to na dodatek… grające melodię. Trochę kiczowate, ale warte uwagi. W grocie tej jest też bar, niestety już nieczynny. Ale kiedyś można było napić się tam piwa 🙂
W Coimbrze obejrzeliśmy szybko Igreja de Santiago, a następnie udaliśmy się do Universidade de Coimbra. Dzień się kończył i nie byliśmy w stanie zobaczyć wszystkiego, ale najciekawsza była tam barokowa biblioteka z XVIII wieku. Ponad 200 000 woluminów jest w bardzo ciekawy sposób zabezpieczonych przed różnego rodzaju insektami. Półki są dębowe, co czyni je trudnymi do pokonania z dwóch powodów: to drewno jest gęste i wydziela nielubiany przez robaczki zapach. Ale najlepsze jest to, czego podczas zwiedzania raczej nie widać: w bibliotece żyje kolonia… nietoperzy. Po zakończeniu zwiedzania przez ostatnią grupę obsługa przykrywa zabytkowe drewniane stoły, a rano przed otwarciem czyści to, co pozostawiły po sobie te zwierzątka. Książek one nie uszkodzą, bo te są za metalowymi siatkami.
Ważna informacja odnośnie zwiedzania, o której trzeba pamiętać. Na kupionym wcześniej bilecie jest wpisana dokładna godzina, o której można do wspomnianej biblioteki wejść.
Wieczorem zjedliśmy w Restaurante Vitoria (Rua da Sota 9). Obsługa nie mówiła po angielsku przez co momentami bywało śmiesznie, ale ogólnie było sympatycznie, a jedzenie całkiem niezłe.
Następnego dnia zwiedziliśmy Mosteiro de Santa Clara-a-Velha, ruiny czternastowiecznej świątyni. Obiekt to, o tyle ciekawy, że jest ciągle zalewany (właśnie z tego powodu został już w XVII wieku opuszczony).
Po południu dotarliśmy do Porto. I mam mieszane uczucia co do tego miasta. Jak patrzę sobie na zdjęcia stamtąd – to było tam bardzo ładnie, ale pamiętam, że wystarczyło wejść w złą uliczkę i wszystko było brzydkie (najbardziej klimat psuły chyba budynki z jakiegoś koszmaru architekta). Weszliśmy na Torre dos Clérigos, a potem obejrzeliśmy Sé do Porto, tamtejszą katedrę. Znajduje się ona na wzniesieniu, a po jej obejrzeniu postanowiliśmy stamtąd zejść w kierunku rzeki, by zjeść coś w jednej z tamtejszych restauracji. Różnica poziomów jest dość duża i po drodze trzeba się przedrzeć przez slamsy, bo to jest chyba najlepsze określenie tamtejszej dzielnicy parterowych lub jednopiętrowych domków. Są inne drogi, ale ta była najkrótsza.
Z restauracji mieliśmy piękny dwupoziomowy most Ponte Luís I, wykonany przez ucznia Gustave’a Eiffela. Dolną częścią jeżdżą samochody, a górną metro (warto się tam wdrapać, ze względu na widok, można też wyjechać kolejką). Porto, mające trzykrotnie mniej mieszkańców od Krakowa – metro ma. Tak naprawę jest to szybki tramwaj jeżdżący pod ziemią, ale to nieistotna różnica. Pod centrum jedzie pod ziemią, więc nie stoi w korkach. Ważna uwaga: angielskie tłumaczenie w automatach biletowych jest dość nieszczęśliwe. W wersji portugalskiej automat pyta cię ile chcesz przejazdów wykupić, a w wersji angielskiej ile biletów. Różnica niby drobna, ale gdy 4 osoby chcą kupić 4 bilety (i będą się kierowały wersją angielską) – dostaną wtedy 1 bilet ważny na 4 przejazdy. A na takim bilecie 4 osoby jechać nie mogą…
Po drugiej stronie mostu jest Vila Nova de Gaia, gdzie można zwiedzić m.in. piwniczki z winami, ale nie udało nam się wyrobić na odpowiednią godzinę.
A w samej restauracji bardzo smakowała mi popularna tam Francesinha, podawana na różne sposoby. W moim wypadku był to tost z mięsem, przykryty żółtym serem, a całość zatopiona w ostrym sosie.
Następnego dnia – ponieważ Porto nas nie zachwyciło – wybraliśmy sie zwiedzać okolicę. Najpierw trafiliśmy do Arcos de Valdevez. Poza starym kościołem nie ma tam za dużo do oglądania. Mi w pamięć zapadło coś nowszego – fontanna z zegarem (albo odwrotnie). Był to kamienny obiekt w formie półokręgu, mający otworki, oznaczone godzinami. Woda wylewała się odpowiednimi otworami podając w ten sposób godzinę.
W Soajo są stare (niektóre z XVIII wieku) kamienne spichlerze (Espigueiros de Soajo) umieszczone na skale. Niektóre do dziś używane! Podobna atrakcja czeka na w Lindoso (tam jest tego nawet więcej). Dodatkowo obok jest Castelo de Lindoso, który był niestety zamknięty, gdy tam trafiliśmy.
Na koniec dnia trafiliśmy do jednej z najstarszych portugalskich miejscowości – Ponte de Lima, założonej przez Rzymian. Jest tam kilka bardzo starych zabytków, ale najsłynniejszy jest rzymski most, którego kilka przęseł zachowało się do dziś, a reszta była odbudowywana.
Podobno jest tam też znany na całą Portugalię targ, ale nie mieliśmy przyjemności na to trafić. Ciekawą rzeczą, która zwróciła moją uwagę był… parking na plaży. W pobliżu jest włoska restauracja, Catrina – jeśli się nie mylę (Passeio 25 de Abril 3), polecam pizzę.
Potem pojechaliśmy na kilka dni do Hiszpanii i Gibraltaru, o czym napiszę niedługo osobno. Wróciliśmy do Portugalii odpocząć w Lagos. Jedyne co tam i w okolicy (np. w Portimão) zwiedzaliśmy to plaże.
Poza pięknymi widokami najbardziej utkwiło mi w pamięci… jedzenie. Trafiliśmy tam przypadkiem na Café dO Mar przy Praia da Batata i to był strzał w dziesiątkę. Wspaniały widok z klifu, dobra, ale i zabawna obsługa (jeden z kelnerów potrafił powiedzieć co nieco po polsku), ale najważniejsze było to, co tam podawali. Pyszne grillowane robalo (to morski okoń lub coś w tym rodzaju), rewelacyjny stek w sosie pieprzowym i makaron (linguini) lepszy niż w krakowskim Pomodorino.
Gdzie spać
Polecę kilka miejsc. Jeden to hotel w Lizbonie – Vip Executive Art’s Hotel ze względu na widok (z wyższych pięter) na najdłuższy (wspomniany wcześniej) most w Europie, Oslo Hotel w Coimbrze (bardzo dobra lokalizacja) i Giramar w Lagos (ładnie, wygodnie, spokojnie, ale jeśli ktoś potrzebuje dostępu do Internetu, to raczej odradzam).
Jak się przemieszczać
Po kraju – samochodem. Po dużych miastach komunikacją miejską lub pieszo.
Warto wspomnieć tutaj o Via Verde, elektronicznym systemie poboru opłat. Nie skorzystaliśmy z tego, a szkoda. System działa dość prosto – wystarczy wypożyczyć odpowiednie urządzenie, umieścić w samochodzie i można jeździć po autostradach omijając bramki. Wystarczy kierować się na pasy oznaczone białym „V” na zielonym tle, a opłata zostanie naliczona automatycznie. Nie trzeba się zatrzymywać, czasem tylko trzeba zwolnić do 40-60 km/h.
Może i dziś taki system nie robi wrażenia (choć jeśli popatrzeć na Polskę…), ale to działa w Portugalii od… 20 lat. Na dodatek umożliwia też tankowanie na stacjach benzynowych i – jak czytałem – zapłacenie za parkowanie w wybranych miejscach.
A autostrady są tam wygodne i nie ma na nich dużego ruchu.